wtorek, 11 marca 2014

Wuef moim utrapieniem

Droga Psychodeliczna,
pomóż mi! Mam problemy z rodzicami, dokładniej w sprawach WF-u w szkole. Może nieco nakreślę "historię" tych kłopotów. Zaczęło się w sumie w gimnazjum, kiedy znienawidziłam WF. Próbowałam wymigać się od ćwiczenia, rzadko uczestniczyłam w zajęciach. Teraz jestem w pierwszej klasie liceum i niewiele się zmieniło. Powiedziałam sobie na początku nowego roku szkolnego, że będę częściej, a może i nawet zawsze ćwiczyć. Nie udało się. Dlaczego? Ponieważ źle się czuję z tym wszystkim. Konkretniej chodzi mi o zajęcia. Pewnych rzeczy nie potrafię (jak np. dwutakt) lub po prostu jestem w nich słaba. Mimo tego, wszystko się ocenia. Strasznie irytuje mnie to, że nieważne jaką masz kondycję, robisz to samo co klasa (nie ma podziałów na grupy itd), a za chęci możesz dostać jedynie dwójkę. Wydaje mi się, że ćwiczenia powinny być dostosowane do grupy, jakieś bardziej wyczynowe, zaawansowane i jakieś lżejsze. Jeżeli czegoś nie umiem, nie nauczę się tego, w przypadku WF-u. Po prostu albo umiesz, albo nie. Niedługo mamy zaliczenie z koszykówki. Nie umiem. Denerwuję się i najchętniej poprosiłabym o jedynkę. Poddaję się na starcie, bo wiem co będzie w trakcie. Nie chcę słyszeć za sobą śmiechów, nie chcę się stresować, bo wszyscy patrzą- to jest najgorsze, ale to dopiero jedna przyczyna tego, dlaczego nie chcę ćwiczyć.
Drugą przyczyną jest to, że czuję się niedoceniana. Staram się próbować, staram się udzielać w grze, dużo biegać po boisku, żeby ktoś zauważył, że chociaż się angażuję. Nigdy w swoim życiu na WF-ie nie usłyszałam, że dobrze mi idzie, że jest lepiej, że staram się, czy że po prostu dobrze gram. To boli. Za każdym razem takie słowa słyszą ci wysportowani, którzy grają świetnie, którzy jeżdżą na zawody. Widocznie dla wuefistów jest ważne to, by ci najlepsi czuli się równie świetnie, a reszta schodzi na dalszy plan. Po prostu przykro mi, kiedy daję z siebie wszystko, a nawet nie zostanę pochwalona. A musisz przyznać, że to motywuje, prawda?
Trzecim powodem, dla którego nie ćwiczę jest fakt, że w ogóle słabsze osoby się nie liczą. Wiem na jakim poziomie jest moja kondycja i mimo tego że nie jestem otyła ani gruba, wiem, że jest słaba. U nas, od kiedy pamiętam, podział jest taki: osoby dobre z jakiejkolwiek gry zespołowej, jakichkolwiek ćwiczeń jeżdżą na WSZYSTKIE zawody. O co mi chodzi? Przykładowo, osoba dobra z siatkówki, jedzie również na zawody z koszykówki, hokeja itd.To strasznie niesprawiedliwe, bo myślą sobie "jest dobra z tego, pojedzie też na to, pewnie też jest w tym dobra". Rzadko kiedy przed zawodami mamy selekcję. Nie gramy w to, co akurat będzie, by w ten sposób wybrać najlepszych. Jadą ci i koniec.
Rodzice w tym wszystkim grają taką rolę, że po prostu nie rozumieją mojej niechęci do ćwiczeń. Nie zrozumieją, gdy wytłumaczę im to, co tutaj. Nie pomogą, bo niby jak? Za każdym razem widząc kropki, które biorę na WF-ie, krzyczą albo mówią, żeby to się więcej nie powtórzyło, mam ćwiczyć i koniec. Widocznie dla nich nie liczy się to, co siedzi w mojej psychice, bo nawet o nic nie pytają. A jest strasznie i często mam ochotę wyjść z zajęć i wypłakać się, bo to mnie przytłacza. Jak dla ciebie, może przesadnie reaguję, ale mam dość, ciągle jest tak samo. Nigdy nie usłyszę o sobie dobrego słowa, nigdy mnie nikt nie pochwali, nigdy nie będę wysportowana, mimo że chciałabym, nie rozumieją mnie. Dodatkowo złe lub marne oceny z WF-u zaniżają średnią. Ale o zwolnieniu długoterminowym pewnie nie będzie mowy, wyśmieją mnie albo nie będą chcieli o tym rozmawiać. Nie daję rady! Mam również chłopaka, który jest sportowcem, biegacz, gra w piłkę nożną, hokeja- wielozadaniowy. Gdy widzi moje oceny zawsze chichocze, że jak można mieć z WF-u trójkę, dwójkę, jedynkę albo nie ćwiczyć? Nie potrafię mu o wszystkim powiedzieć, bo boję się niezrozumienia. A przecież i tak nic z tym nie zrobi, bo co może? Nie wiem z kim mam rozmawiać, nic nie zmienią, będzie tak samo. Moja niechęć nie minie. Czuję się źle ćwicząc na ocenę, która zawsze waha się pomiędzy 2-3, ćwicząc z wiedzą, że nikt mnie nie doceni, że na nic nie mam szans. To wszystko siada mi na psychice. Gdyby bardziej pasowałoby to kategorią do psychologii, to proszę, poinformuj mnie, napiszę tam. Pomóż, co powiedzieć rodzicom, w jaki sposób cokolwiek mogę zmienić? Jak mogłabym ich przekonać do zwolnienia? A co z chłopakiem?

Pozdrawiam,
Kłopotek


Drogi Kłopotku! 
Muszę przyznać, że przeżyłam niemałe déjà vu, czytając Twoją wiadomość. Dokładnie tak, jakbym słyszała samą siebie sprzed kilku miesięcy. Identyczna sytuacja, niezrozumienie ze strony rodziców, chłopaka czy przyjaciół, zderzenie moich oczekiwań z rzeczywistością, kolejne rozczarowania i smutki. Naprawdę przez długi czas sytuacja, którą tak dokładnie opisałaś, skutecznie zatruwała mi życie. Żyłam jak w matni, a gdy tylko zbliżał się wuef, dopadały mnie różnego rodzaju dolegliwości nerwicowe - od wyimaginowanych boleści żołądka i mdłości po bóle głowy i temu podobne.
Nie wiedziałam, jak poradzić sobie z problemem, bo nikt nie chciał mnie słuchać. Stałam się mistrzem kombinowania, robiłam wszystko, co tylko mogłam, żeby ominęła mnie ta znienawidzona lekcja. Moje życie ciągnęło się od jednych zajęć do drugich, a pomiędzy nimi była ulga po pierwszych i strach przed kolejnymi. Zdaję sobie doskonale sprawę, jak śmieszne wydaje się to dla postronnych, ale dla mnie - tak jak i dla Ciebie - było to udręką. Moim największym marzeniem było zdobycie całorocznego (albo chociaż kilkumiesięcznego - przecież nawet chwilowe odroczenie było cudownym zrządzeniem losu!) zwolnienia z wuefu. Niestety - a może stety? - było to niemożliwe.
Żeby rozwiązać problem, trzeba najpierw zrozumieć jego przyczynę i poznać źródło. Zastanówmy się więc na spokojnie, dlaczego lekcja ta wywołuje w Tobie takie emocje. Piszesz, że przede wszystkim "nie chcesz słyszeć za sobą śmiechów", a dopiero w kolejnym akapicie nadmieniasz o niedocenieniu, braku podziału na grupy (co wiąże się z Twoim rozczarowaniem), niezrozumieniu ze strony bliskich. Mamy więc tutaj do czynienia w dużej mierze z problemem psychologicznym. Nie wiem jaki masz charakter, jak wyglądają Twoje relacje z rówieśnikami, ale wiem, że mój problem wynikał z nieśmiałości. Podobnie jak Ty, nie chciałam być obserwowana, wykonywać ćwiczeń na ocenę na oczach sporej publiczności. Wiedziałam, że zrobię coś źle, że zostanę wyśmiana, co prowadziło do tego, że wykonywałam ćwiczenia "na odwal", nawet nie próbując zmierzyć się z zadaniem - chciałam, żeby jak najszybciej się to skończyło, żebym przestała być w centrum uwagi. Brzmi znajomo? Jeśli tak, to kwestią nadrzędną będzie popracowanie nad sobą i własną samooceną. Twój problem nie wynika z kompleksów na punkcie własnego wyglądu ("nie jestem otyła ani gruba"), ale tych dotyczących swojego charakteru. Nie czujesz się wystarczająco silna psychicznie, bo z pewnością dość mocno przejmujesz się opinią innych. Jeśli Cię to pocieszy, jesteśmy bardzo do siebie podobne - ja też nie umiem przejść obok takich sytuacji obojętnie. Może będą to dla Ciebie puste słowa, zwykłe, nic nieznaczące frazeologizmy, ale jesteś naprawdę wyjątkową osobą, niezwykłą, niepowtarzalną. Dlaczego nie spróbować tego pielęgnować? Bądź sobą, zapomnij na chwilę o tych wszystkich ludziach - przecież Ty też zasługujesz na szczęście i normalne życie, dlaczego właśnie tak prozaiczna rzecz jak idiotyczny wuef ma Ci ją odbierać?
Nie ma ludzi idealnych - nie każdy rozumie matmę, fizykę czy chemię, pomyśl, dla jak wielu ludzi stanowi to tzw. czarną magię. Jak nudno byłoby, gdybyśmy wszyscy umieli robić co tylko chcemy idealnie. Zacznij przede wszystkim od pozytywnego myślenia. Spróbuj "nastroić się" na odbieranie pozytywnych emocji. Coś Ci nie wyszło? No i co z tego! Zachowaj dozę rezerwy do samej siebie - nie wyszło teraz, to wyjdzie kiedy indziej! :) Przecież nikt nie zabije Cię za to, że nie wyszło Ci ćwiczenie, czy że nie umiesz czegoś wykonać poprawnie. Wuefistka taka mądra? Niech sama pokaże, że umie - gwarantuję, że nie. Spróbuj nie wyolbrzymiać tego problemu - pamiętaj, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Im bardziej będziesz wmawiać sobie, że czegoś nie potrafisz, tym trudniej będzie Ci się przemóc, żeby pokonać nawet sam strach przed wykonaniem ćwiczenia. Działa to w odwrotną stronę - może zabrzmi głupio i prozaicznie, ale jeśli będziesz często i systematycznie powtarzać sobie, że dasz radę, że tym razem naprawdę Ci się uda, tym bliższa będziesz osiągnięcia danego celu.
Kwestia zajęć z wychowania fizycznego w Polsce przedstawia się naprawdę tragicznie, około 40% uczniów szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych unika owych zajęć. Nikt nie dąży do poprawienia tego stanu, chociaż co i rusz słyszy się o raportach na ten temat w telewizji. Powinnaś więc pamiętać, że nie jesteś odosobniona ze swoim problemem. Przypadki wuefistów, którzy wyrzucą piłkę na środek sali i "niech się dzieje co chce" naprawdę nie należą do rzadkości. Sama piszesz, że wolałabyś bardziej atrakcyjne zajęcia, ciekawsze, przede wszystkim z podziałem na grupy zaawansowania. Podpisuję się pod tym obiema rękami. Naprawdę wiele wniosłoby to do obecnego systemu szkolnictwa, zredukowało wiele stresów i niechęci związanych z lekcjami wuefu. Nawet zwykłe zajęcia taneczne, basen, cokolwiek, byle nie oklepane i wciąż powtarzane gry zespołowe. Musisz spróbować to zaakceptować, przynajmniej do końca szkoły średniej, bo na studiach to przedstawia się już w trochę lepszym świetle. Wiem, że łatwo jest mi mówić, ale przechodziłam przez to samo i z tzw. systemem nie da się wygrać. Trzeba po prostu "przyjąć to na klatę" i zminimalizować do nieprzyjemnego obowiązku. Z pewnością nie pomoże w tym brak zainteresowania ze strony nauczycielki, której zależy na leniwym "odbębnieniu" kolejnej lekcji, najlepiej przesiedzianej w kantorku z - o ironio! - papieroskiem w ręku. W ciągu mojej edukacji fizycznej spotkałam się już z kilkoma wuefistkami - każda z nich, bez wyjątku, bynajmniej nie była chudziutka. Jak ma to zmotywować ucznia? Przecież to jest jawne zaprzeczanie temu, co się chce usilnie wpoić. Wyczuwasz absurdalność sytuacji? Nie pozostaje nic innego, jak po prostu zacząć się z tego śmiać. Nie masz wpływu na nauczyciela i jego sposób prowadzenia lekcji, ale nikt nie zmusi Cię do pochwalania jego metod. :)
Spróbuj w spokoju porozmawiać z samą sobą. Czy naprawdę nie jestem w stanie tego przezwyciężyć? Potraktuj wuef jako wyzwanie - coś, z czym musisz się zmierzyć, żeby osiągnąć cel. Nie masz nic do stracenia, a możesz zyskać większą swobodę i uwolnienie się od stresu. Powtarzaj sobie: jestem silna!, dam radę! Wystarczy tylko chcieć, to już pierwszy krok do pokonania własnych lęków. Zdobycie zwolnienia naprawdę w niczym Ci nie pomoże, będzie oznaczało tylko przegraną z samą sobą. W moim domu ten temat był wałkowany niezliczoną ilość razy; wywoływał niepotrzebne kłótnie i dopóki nie zrozumiałam, że owe zaświadczenie naprawdę nie dałoby mi tego upragnionego spokoju, nie wzięłam się za siebie. Spędź trochę czasu ze sobą, odpocznij, zrelaksuj się, daj sobie czas. Nabierz siły do pokonania tejże bariery.
Piszesz, że masz wysportowanego chłopaka, który nie rozumie, że wychowanie fizyczne może stanowić dla kogoś problem. Nie postrzegaj tego jako kolejnej przeszkody, ale szansę. Jesteście ze sobą, więc przy nim możesz pozwolić sobie na dużo większą swobodę, niż na lekcji wuefu. Coś was połączyło, kochacie się, więc myślę, że bez obaw możesz powiedzieć mu o wszystkim ze szczegółami. Dokładnie po to jest druga osoba: żeby wspierać nas w momentach, w których czujemy się niepewnie i źle, żeby pomóc nam przezwyciężyć własne bariery i przeszkody na naszej drodze; żeby było łatwiej, żebyś miała się na kim oprzeć. Doceń go, myślę, że nie będziesz żałować, jeśli powiesz mu o tym szczerze. Jasne, teraz chichocze, ale na pewno dlatego, że nie zdaje sobie zupełnie sprawy, jak uciążliwy jest dla Ciebie WF. Przy nim możesz być sobą, pokazać, na co Cię stać, dlatego też myślę, że dobrym pomysłem byłoby poproszenie go o pomoc w poprawieniu Twojej kondycji fizycznej. Podejdzie do tego w sposób bardziej profesjonalny, bo poświęci Ci więcej czasu, ułożycie wspólnie program ćwiczeń, może wspólne bieganie? Połączcie przyjemne z pożytecznym, spraw, żeby aktywność fizyczna kojarzyła Ci się z czymś przyjemnym, a nie przerażającym i stresującym. Dzięki temu będzie Ci łatwiej zmierzyć się z wymaganiami stawianymi przez nauczycielkę. Ponadto dzięki poprawionej kondycji będziesz czuć się pewniej - będziesz świetnie przygotowana do każdych zajęć, co spowoduje zredukowanie stresu do minimum. Spróbuj dawać z siebie wszystko na zajęciach, udowodnij sama przed sobą, że potrafisz wykonywać te wszystkie ćwiczenia równie dobrze jak Twoje rówieśniczki. Daj się zauważyć, nie poddawaj się na starcie, ale postaraj udowodnić innym - a przede wszystkim sobie - jak wiele możesz.
Warto pamiętać, że stres - wbrew pozorom - jest naszym sprzymierzeńcem. Motywuje do działania, dzięki niemu potrafimy szybciej podejmować decyzje i jest niezbędny w naszym życiu. Nie pozwól mu więc zdominować swojego życia, ale wykorzystać jako przysłowiowego kopa do działania. Jeśli odkryjesz, jak wielką rolę ma on w Twoim życiu i wpływ na różne dziedziny, będziesz mogła przetworzyć go na coś pozytywnego.
Twoi rodzice nie zauważają tego, jak się męczysz, ponieważ są starsi od Ciebie i ich definicja problemów obejmuje nieco inne pojęcia i sytuacje. Po prostu patrzą na życie przez inny pryzmat, niż Ty, ja i wszyscy inni "młodzi dorośli". Nie przyjmują do wiadomości, że tak prozaiczne - według nich - sprawy jak lekcja wuefu, mogą przysparzać niepotrzebnych stresów. Dlatego czym prędzej powinnaś zasiąść z nimi do rozmowy. Nie mów, że nie da to żadnego rezultatu - zawsze trzeba próbować i nigdy, przenigdy nie wolno się poddawać, zanim się nie spróbuje! Powiedz im, dlaczego tak często unikasz zajęć wychowania fizycznego, czemu przynosisz kiepskie oceny z tego przedmiotu i często rezygnujesz z brania w nim aktywnego udziału. Jeśli odpowiednio opowiesz im, co czujesz, gwarantuję, że zrozumieją Twoją sytuację. Nie denerwuj się, jeśli początkowo ich jedyną reakcją będzie chichot czy zbagatelizowanie sprawy. Drąż temat, powtarzaj, że nie umiesz sama poradzić sobie z tym problemem. Jeżeli dostatecznie długo będziesz mówić im o tym, na pewno przestaną ignorować sprawę. Postawienie na szczerość i wyznanie wszystkiego naprawdę zaprocentuje, bowiem rodzice kochają Cię i troszczą się o Ciebie, dlatego też bardzo zależy im na Twoim szczęściu, a nie na tym, żebyś czuła się źle. Potrafiłaś otworzyć się przede mną, poradzisz sobie również i z rodzicami. Nie traktuj ich jako wrogów, ale przyjaciół.
Bardzo dużą rolę w zmienieniu mojego nastawienia i wyleczeniu mnie z tej uciążliwej przypadłości odegrał Nick Vujicic. To Australijczyk, który urodził się z zespołem zwanym tetra-amelia, który polega na całkowitym braku kończyn. Wbrew pozorom nie przeszkadza mu to w prowadzeniu aktywnego trybu życia - świetnie pływa, porusza się i zaraża wszystkich innych niesamowitą pogodą ducha. Nie wiem, jaki i czy w ogóle, wpływ będzie miał na Ciebie, ale wiem, że gdybym w tamtym okresie nie natrafiła na filmik z jego udziałem, nie pokonałabym tych wszystkich opisywanych przez Ciebie barier. Niesamowicie mnie wzruszył, było mi wstyd za samą siebie. Mężczyzna, który urodził się z genetycznym brakiem kończyn zupełnie się tym nie przejmuje, w niczym mu to nie przeszkadza - grywa w piłkę, pływa motorówką i wiele innych rzeczy. Jak więc ja, będąca w pełni zdrową osobą, mogę mówić, że wstydzę się coś zrobić, bo inni patrzą, że nie spróbuję, bo wiem, że mi się nie uda, bo nie warto, bo są lepsi? Obejrzyj chociaż jeden filmik, może na Ciebie podziała równie mocno i wyniesiesz z tego podobne wnioski, jak ja.


Mam nadzieję, że w jakiś sposób - chociażby najmniejszy - udało mi się pomóc. Wiem, przez co przechodzisz i jak się z tym czujesz, dlatego jeśli mimo wszystko będziesz czuła się źle, będziesz chciała porozmawiać, poruszyć więcej szczegółów, czy po prostu wygadać się przed kimś - pisz na mejla (xpsychodeliczna@gmail.com). Wierzę, że uda Ci się pokonać tę przeszkodę.
Trzymam kciuki!
Psychodeliczna

24 komentarze:

  1. Sądzę, że problem z wfem dotyka więcej osób niż na ogół się sądzi. Kilka procent z tych czterdziestu to faktycznie fatalne przypadki - jak np. paraliż kończyn (miałam taką koleżankę), które zwalniają z lekcji wfu. Niektóre z nich są to tzw. "lewe" zwolnienia (mój chłopak ma takie). A pomyślmy sobie jeszcze, ile osób stresuje się wfem i nie chce na niego przychodzić. Może to brzmi trochę głupio z ust dziewczyny zajmującej się działem psychologia, bo powinnam sobie dzielnie sama radzić ze swoimi psychicznymi problemami, ale często tak nie jest. I ja również mam zaniżoną samoocenę. Głównie przez podstawówkę. Już tam, po złamaniu nogi, zaczęłam unikać lekcji, bo okazało się, że jestem gorsza. Uczyliśmy się akurat wszystkich gier wtedy i nigdy nie nadrobiłam zaległości z siatkówki.
    Ale to i tak nic. W gimnazjum był luz - mieliśmy niewymagającego pana, który czasem nam nawet zorganizował lekcję tańca i aerobik, czasem spacer. To wszystko skończyło się w liceum. Co prawda gimnazjum i liceum tworzą jeden zespół szkół, ale nauczyciela dostaliśmy już innego. Jest to były wojskowy, który najwidoczniej nie widzi różnicy między płcią. Dostrzegłam, że uwielbia dominować na lekcjach, krytykować i konkurować z chłopakami. Taki typowy "samiec alfa". Nieważne, co się zrobi, zawsze będzie wzdychał, kręcił głową i narzekał. Ale - na nasze nieszczęście - on umie wszystko to, czego sam od nas wymaga. Po prostu uwielbia sport. Dziewczynom każe robić zwykłe, męskie pompki, nie rozumiejąc absolutnie, że przez inną budowę układu ramion kobiety mają z nimi problem (jasne, że są takie, które zrobią, w końcu wyjątek potwierdza regułę) i ocenia nas tak samo jak chłopców. Niestety. Czuję się bardzo pokrzywdzona przez te zajęcia.
    Nie lubię też, gdy ktoś na mnie patrzy na wfie. Ale to nie dlatego, że nienawidzę, gdy ktoś na mnie patrzy ogółem, bo wręcz to uwielbiam - w końcu od dziecka występuję na scenie i wiążę z tym przyszłość, ale na lekcjach dopada mnie po prostu stres. I sądzę, że jest to po prostu panika przed ośmieszeniem się. Nie raz płakałam przez wf przez dwa lata. Ale to było nic w porównaniu z tym, co jest teraz.
    Z powodu małych klas licealnych zostaliśmy, a w zasadzie zostałyśmy, bo ćwiczą same dziewczyny, dołączone do trzech klas gimnazjalnych. Pomijając fakt, że sala jest za mała, aby nas wszystkich pomieścić i faktycznie czegoś się na tych lekcjach nauczyć i coś z nich wynieść, jest duszno, to jeszcze oni zachowują się, jakby była to olimpiada. Ponadto, nauczyciel zaczął jeszcze wymagać bardziej. Ostatnio zrobiłam ok. 42 brzuszki na sprawdzian w 60 minut. Nie jest to rewelacyjny wynik, w domu robię równo 60 w tym czasie. Ale nie dość, że kazał nam robić na twardej podłodze, stopy trzymała koleżanka, to jeszcze odliczył mi te "niedociągnięte" i wyszło mu dokładnie 35 brzuszków, za co dostałam 3. Czułam się okropnie niesprawiedliwie oceniona. Ponadto. Wczoraj mieliśmy sprawdzian z siatkówki. Zazwyczaj oceny z niej wychodzą tak: 2, 2, 3. Chyba nie muszę mówić, że w tym roku wyglądają one tak: 1, 1, 2. Miałam u niego zawsze 3 na semestr/rok. W tym roku będę miała ledwo 2. Czuję się okropnie na lekcjach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żałuję, że nie wprowadzamy tutaj żadnego tańca - ale sądzę, że to byłoby coś, w czym on mógłby okazać się beznadziejny. A ja - dobra. Cieszę się wręcz, że zostały mi tylko 2 miesiące w tej szkole, mimo że boję się matury i egzaminów wstępnych do akademii.
      Co zamierzam zrobić ze swoim problemem z wfem? Nic. Zamierzam po prostu nie dać się zgnoić i wyśmiewać uczniom. Jestem kobietą - jedną z nielicznych na tej sali - ale nie znaczy to, że jestem od nich słabsza. Nie. Jestem po prostu nieidealna. Ktoś jest świetny w siatkówce - tak. Więc poproszę go, aby mi zaśpiewał - po czym zaśpiewam ja, dziewczyna, która nazwana jest solistką szkoły. Może zejdzie mu ten uśmieszek z twarzy?
      W każdym razie bardzo pomocny jest tutaj mój chłopak, który podtrzymuje mnie na duchu i uczy, jak wybrnąć ze swojej nieśmiałości względem ludzi i z dołka nazwanego "kozioł ofiarny". W końcu, nikt z nas nie musi być ofiarą. Ja już się nie staram poprawić kondycję. Po prostu zadbam o swoje dobre imię.
      Trzymam za Was obie kciuki w tej sprawie, moje drogie!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Niestety, najgorsi są właśnie tego typu nauczyciele, którzy stawiają uczniom wygórowane wymagania tylko dlatego, że wiąże się to z ich doświadczeniami (wyśmiewanie w dzieciństwie, odrzucanie przez rówieśników, co skutkuje późniejszym wyżywaniem się - choć w pewnym stopniu nieświadomie - na innych, w których upatruje siebie samego).
      Cieszę się, że mimo tego, że trafiłaś na naprawdę trudnego nauczyciela zdołałaś się na niego uodpornić, chociaż wymagało to od Ciebie wysiłku. Jestem z Ciebie dumna, tak samo jak na pewno Ty z siebie, że wyszłaś z całej sytuacji z twarzą i nie ugięłaś się pod jego zawyżonymi wymaganiami. Na pewno Cię to podbudowało i w jakimś stopniu zwiększyło samoocenę. Nie pozostaje mi nic innego, jak brać przykład i pogratulować. Trzymam kciuki za pomyślne zdanie matury i egzaminów wstępnych, na pewno sobie świetnie poradzisz.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Czytając powyższe przypadki uświadamiałam sobie jakie ja mam szczęście. W gimnazjum trafiłam na naprawdę świetnych nauczycieli. Jeden z nich był z tych grubszych, ale mimo to potrafił nas nauczyć rzucać piłkę do kosza (i do czego jest ten biały prostokąt) oraz po co są kciuki w siatkówce. Kolejny dawał nam radość z gry i nawet jeżeli nam nie wychodziło, cieszył się, że się staramy. Również mieliśmy wuef łączony z chłopakami, jednak nauczyciel zawsze pilnował, aby ci nie serwowali zbyt mocno, czy nie kopali piłki. Chociaż nauczyciel z liceum słabo nas czegokolwiek uczy, wiedza jaką zdobyłam w gimnazjum pozwala mi się samej rozwijać.
    Właściwie wuef nie jest taki zły. Zły jest nauczyciel. Dlatego myślę, że pomysł aby zaangażować chłopaka jest bardzo fajny. Nie rozumiem jeszcze takich samych oczekiwań względem chłopców i dziewczyn. Często widziałam różne tabelki nauczyciela od wuefu i są tam oddzielnie rubryczki nie tylko dla płci, ale również dla klas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie w gimnazjum istniał podział, o którym mówisz - na płcie, wiek, dzięki czemu wymagania co do dziewcząt i chłopców nieco się różniły. Teoretycznie teraz w liceum też on jest, ale niewiele się różni od tego chłopców.
      Całkowicie popieram, to co mówisz - najważniejszy jest nauczyciel i to dzięki niemu uczniowie mogą pokonywać swoje słabości, doskonalić umiejętności. Niestety, nie dla każdego jego praca jest pasją, ale przykrym obowiązkiem, co skutkuje takimi a nie innymi problemami wśród uczniów.
      Można tylko pozazdrościć, że trafiłaś na takich świetnych nauczycieli, których teraz już chyba tylko ze świecą szukać (przynajmniej w moim otoczeniu). :)

      Usuń
  3. Sytuacja powszechna. Miałam bardzo podobnie w gimnazjum, gdzie wf to był prawdziwy horror. Rodzice zawsze mówili "staraj się, a cie docenią", "próbuj", "zawsze ćwicz", a wstyd, że nie potrafię zrobić tego, co koleżanki bolał, brak docenienia ze strony nauczycieli też. Takim przełomem była 3 klasa, gdy zmienił nam się nauczyciel na najgorszą babę w szkole. Tuż po zmianie, jakoś na początku roku robiliśmy gimnastykę, w tym stanie na rękach. Zostałam przy całej klasie zwyzywana od nieudaczników, bo nie umiałam (a raczej bo bałam się, bo być może fizycznie potrafiłabym wykonać to ćwiczenie) stanąć na rękach. W efekcie poryczałam się przy klasie, sprawa dotarła do rodziców (opisywana jako lekkie załamanie nerwowe na lekcji 0_o), którzy w końcu uwierzyli, że niechęć dziecka do wf to nie tylko moje wydzimisię, ale poważny problem. W przeciągu tygodnia miałam całoroczne zwolnienie z wf. Dlatego próbuj rozmawiać z rodzicami i dokładnie wyjaśnij im swój problem. Być może oni jedynie dostrzegają fakt, że cały czas starasz się wymigać od zajęć (te kropki w dzienniku). Być może podobnie myśli o tobie nauczyciel - nie dość, że niezbyt Ci ćwiczenia wychodzą to do tego starasz się ich unikać, więc nie traktują cię poważnie ale od razu z góry, jak lenia. Pamiętaj, że nauczyciel też człowiek, spróbuj z nim porozmawiać, przedstawić swój problem. Jeśli nie jest to tak beznadziejny przypadek jak moja wuefistka z gimnazjum to z pewnością zmienieni on swoje nastawienie do ciebie i do tego, co robisz na jego lekcjach. Może zaproponuj, że sama poprowadzisz lekcję? Jakiś aerobik dla początkujących, lekcja tańca, czy czymkolwiek związanym ze sportem, co cie interesuje i/lub sprawia ci przyjemność. Pisałaś o zawodach i tym, jak wybierani są zawodnicy. Spróbuj spojrzeć na to z drugiej strony - jeżdżą na nie osoby wysportowane, ale też sprawdzone oraz zaufane (oni na pewno nie biorą tych kropek jeśli nie muszą, nauczyciel wie, że są oni sumienni). Odniosłam przy tym wrażenie, ze też chciałabyś się sprawdzić. To przecież żaden problem - porozmawiaj z nauczycielem o przeprowadzeniu klasowych eliminacji w danej dziedzinie albo po prostu zgłoś się, ze jesteś chętna i żeby cię sprawdził (być może na zawody wybierane są ciągle te same osoby, bo po prostu nie ma więcej chętnych).


    A na pocieszenie dodam, że w liceum trafiłam już na normalnych nauczycieli, którzy doceniali faktyczne starania ucznia. Nie zapomnę swojej radości, bo dostałam 5 z kosza - mimo miernych wyników poprawiłam je w stosunku do początku roku (tak, nauczyciel prowadził specjalny zeszyt). Tak więc lekcje wf mogą być przyjemne nawet jeśli jesteś niewysportowanym kawałkiem drewna o ile trafisz na odpowiedniego nauczyciela.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eh, a co z rówieśnikami? :c U mnie jest średnio. Ja jestem wysportowanym kawałkiem drewna (20 km dziennie rowerem w wakacje, taniec, codzienne swiczenia siłowe, szpagaty, gwiazdy, stanie na rekach, to wszystko umiem...), ale kiedy przychodzi do gier zespołowych... zazwyczaj jestem wybierana pod koniec. :c Docinków niby nie słysze, ale czasem uchwyce jakies spojrzenie, czy dojdzie do mnie jakieś pełne poirytowania westchnięcie...

      Usuń
    2. Nie każdy nadaje się do wszystkiego, mamy różne upodobania - najwyraźniej Ty lepiej czujesz się ćwicząc sama ze sobą. Nie staraj się na siłę, ale spróbuj od czasu do czasu potrenować z kimś zaufanym - pokopać piłkę, czy cokolwiek. Dzięki temu być może poczujesz się pewniej, dasz z siebie więcej na lekcji, a inni zauważą, że coś się w Tobie zmieniło i warto na Ciebie postawić. Trening czyni mistrza, myślę, że warto się nad tym zastanowić. W dużej mierze istotną rolę znów odgrywa tu psychika - być może sama sobie wmówiłaś, że nie jesteś dobra w grach zespołowych i koniec kropka, dlatego jesteś do nich krytycznie nastawiona?

      Usuń
  4. Boję się. Uważam, że jestem dość sprawna, lubie taniec, mam niezla kondycje, uwielbiam jeździc na rowerze, robie najwiecej brzuszków z dziewczyn z mojego roku. Sama cwicze prawie codziennie. Musiałam sie tym pochwalić, bo zaraz przejde do opisywania swoich wad. :c Pochodzę z małej miejscowości. W podstawówce nie mieliśmy żadnych gier zespołowych, jeśli były, to takie, że chłopaki rozgrywali swoje mistrzostwa w harataniu w gałę, a dziewczyny odbijały w kółku piłkę. Stąd siatkówka to jedyne co wychodzi mi nie tak źle, tyle lat odbijania piłki zrobiło swoje (co innego serwy, sufit w naszej sali gdzie graliśmy w siatke był tak niski, jak w normalnej klasie, w gimnazjum miałam duży problem, żeby "odzwyczaić się" od niskich serwów). Nie nauczyłam się w szkole podstawowej kompletnie niczego, poza tym, jak wymigać sie od wf. W gimnazjum było troche inaczej, gralismy sporo. Nauczyciel byl fajny, zawsze oceniał chęci. Prawie wszyscy mieliśmy 5. Nie było osoby, która z zaliczenia miałaby ocene niższa niz 4. Pamiętam, jak cwiczył ze mna samą skok przez kozła kilka lekcji, aż zrobiłam. Tak samo było z każdym innym, jeśli ktoś tylko chciał, to on zawsze pomógł. Wiece co jeszcze wkurza? Że kiedy nie umie się w coś grać, to nie ma szansy się nauczyć. Bo nikt do Ciebie nie poda piłki, nie uwierzy w Ciebie.... Wyjątkiem jest ta siatkówka, nikt nie musi jej zawsze specjalnie do Ciebie podawać, żeby móc ją odbić (np odbieranie serwów). Teraz koncze gimnazjum. Wiem, że już nie naucze się grać w kosza, czy w rękę (w koszykówke gralismy w cąłym gimnazjum poze 5 razy...). Bardzos ie boje, jak to bedzie w liceum. Jak myślę, że mogłabym trafić na takiego "byłego wojskowego", to słabo mi sie robi. Teoretycznie, gdybym bardzo sie uparła... Jakieś zwolnienie by sie moze zalatwiło, bo mam skolioze (odpadaja cwiczenia obciazajace kregosłup, np długie biegi) i lekką wade serca (nie moge sie bardzo przemeczać). Ale byloby ciezko. :c Gal Anonim

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uczę się bardzo dobrze, myśl, że ocena z wf-u mogłaby mi zaniżyć średnią... ._.

      Usuń
    2. Myślę, że nie ma sensu dodatkowo się nakręcać i stresować. Nie masz wpływu na to, na jakiego nauczyciela trafisz, więc taki dodatkowy problem tylko zepsuje Ci nastrój. Ludzie są różni, ale ze zdecydowaną większością da się jakoś dogadać. Weź pod uwagę to, że będzie to nowa szkoła, nowi nauczyciele - nikt nie będzie wydawał o Tobie opinii na podstawie wcześniejszych obserwacji. Możesz postarać się pokazać z jak najlepszej strony - a nuż zostaniesz doceniona i zauważona!
      Jeśli chodzi o umiejętności gry w kosza, piłkę ręczną czy cokolwiek innego - niedługo wakacje, sporo czasu, którego część możesz wykorzystać na trening wybranej dyscypliny sportowej. Zbierz grupkę przyjaciół, pokozłujcie trochę, porzucajcie do kosza. Nie dość, że poprawisz swoją kondycję przed nadchodzącym rokiem szkolnym, to może dodatkowo odkryjesz w sobie jakieś ukryte talenty sportowe? :)
      I ponawiam - naprawdę nie ma sensu brnąć w stronę zwolnienia z wuefu. Nie dość, że w pewnym sensie musiałabyś nagiąć prawo, obciążając tym samym lekarza wydającego Ci zaświadczenie, to jeszcze byłoby to jawnym poddaniem się w walce z samą sobą. Przecież warto walczyć, warto uwolnić się od tego, co daje nam w życiu zbędny stres. Nie sądzisz, że bardziej satysfakcjonującym wyjściem byłoby, gdybyś sama spróbowała powalczyć ze sobą? Miło byłoby kiedyś wspomnieć, że skoro pokonałaś coś, co wydawało Ci się nie do przebrnięcia, to zawsze jest jakieś wyjście, niekoniecznie należy wybierać te najprostsze.
      Pozdrawiam!:)

      Usuń
  5. Ja mam podobny problem. Nie jestem może jakimś beznadziejnym przypadkiem, bo moja ocena z w-f to 4-5, ale ciężko mi zrobić coś przed całą klasą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak wspominałam - źródło problemu to głównie nasza psychika. Nieśmiałość, niska samoocena, strach przed odrzuceniem czy wyśmianiem. Każdy z nas jest inny - niektórym daje to niesamowitego kopa motywującego i pod wpływem takiego stresu są w stanie osiągać jeszcze lepsze wyniki, niż gdyby robili to na luzie, a innych odwrotnie - wręcz paraliżuje i uniemożliwia normalne funkcjonowanie.
      Ale czasem warto tego typu sytuacje traktować jako wyzwanie dla samej siebie - naprawdę nie ma nic bardziej satysfakcjonującego, niż świadomość, że jesteśmy w stanie pokonać własne niedoskonałości czy przeszkody.

      Usuń
  6. hm, problem faktycznie dosyć powszechny, a jeszcze bardziej jego podłoże. to straszne, że tyle młodych osób przez nieśmiałość i niską samoocenę chowa się, traci motywację. i to tylko a może nie tylko dlatego, że same powtarzają sobie, że nie są dość dobre, że nie dadzą rady.
    jestem osobą, która nigdy nie miała wysokiej samooceny, ale nie determinowało to mojego życia. nie radziłam sobie na wfie, ale radziłam sobie z nauką. dopiero dosyć nieprzyjemne sytuacje w moim życiu takie jak toksyczny związek, pójście do nowej szkoły, sprawiły, że zaczęłam patrzeć na siebie jako kogoś gorszego, słabszego. zawsze gorsza od innych dziewczyn, gorsza w szkole, w nauce. utrudniało mi to życie do tego stopnia, że przestałam widzieć sens w odzywaniu się na lekcjach, w walczeniu o swoje, w rozmawianiu z innymi. i to jest straszne - gdy strach przed negatywną opinią innych (często wyimaginowaną) paraliżuje, gdy wmawiamy sobie, że nie damy rady, że nie potrafimy.
    i chciałabym w tym momencie zwrócić się do Psychodelicznej - bardzo dobra, rzetelna i fachowa odpowiedź. pewnie wynika to ze znajomości sytuacji, ale tak czy siak moje uznanie! i wiem z doświadczenia, bo trochę już pracuję nad swoją samooceną, podane rady mają prawo zadziałać! :)

    dlatego trzymam kciuki za każdą dziewczynę, która nie radzi sobie z lekcjami wychowania fizycznego, ale nie tylko - także za każdą dziewczynę, która boi się opinii innych, która ma niską samoocenę, która się boi zawalczyć o swoje. nie ma co tracić życia na takie zmartwienia :)

    uwierzcie, że jest mi o wiele lepiej, gdy nie słyszę w mojej głowie głosu, który szeptał "jesteś zerem, nic nie znaczysz". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, starałam się pomóc jak tylko mogłam, patrząc na problem z różnych perspektyw, a moje "doświadczenie" w tym temacie na pewno odegrało jakąś rolę.
      Doskonale wiem, o czym mówisz, czasami czuję to samo, ale chyba każda z nas w pewnym momencie swojego życia dochodzi do wniosku, że właściwie nie ma sensu walczyć, że jesteśmy do niczego. Dlatego tym bardziej gratuluję, że zdecydowałaś się na walkę o samą siebie i podnosisz swoją samoocenę. To naprawdę ważne, dlatego trzymam kciuki i wiem, że się uda. Pozdrawiam. :)

      Usuń
  7. Och, u mnie jest identycznie jak u Kłopotka (oprócz chłopaka). WF chyba zawsze był i będzie dla mnie utrapieniem...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja nie chcę na ciskać, ale wydaje mi się że na blogu od tygodnia nic nowego nie pojawiło się na blogu... Ja rozumiem że Cocalotte na urlopie, ale chyba możecie bez niej pisać!
    -Mała

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozumiem, że jesteście tylko ludźmi i też macie swoje sprawy, ale zanim odpowiecie na jakiś problem to on już dawno będzie nieistotny lub sam się rozwiąże

    OdpowiedzUsuń
  10. Ej, doszło do tego,że blog wymarł! Ostatnio tak było przed wakacjami i skończyło się zmianą administratora! Zrobicie coś?????

    OdpowiedzUsuń
  11. Od 2 tygodni nie ma postów... ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... I żadna z autorek nic nie mówi!!! Może mają coś ważnego, ale w tedy by nas powiadomiły (chyba)...
      !!!APELUJĘ O ODEZWANIE SIĘ AUTOREK!!!

      Usuń
  12. dlaczego posty pokazują się tak rzadko? :/???

    OdpowiedzUsuń
  13. Ze swojej strony powiem tylko tyle, że nie mam dostępu do komputera od jakiegoś prawie początku marca i prawdopodobnie ode mnie może ukaże się coś w następnym tygodniu albo dopiero po 10 kwietnia, jak nie później... Poza tym też jesteśmy ludzi i czasem są ważniejsze sprawy od dodawania postów...

    OdpowiedzUsuń
  14. Blog nie wymarł, ja się nie odzywam, bo też nie wiem, dlaczego nikt nic nie pisze, więc nie podam wam żadnego powodu. Sama jestem jeszcze ciągle na urlopie nie dlatego, że mam takie widzimisie, tylko naprawdę tego potrzebuję. Mam nadzieję, że to tylko chwilowy zastój i pozostałe autorki się niedługo odezwą (przynajmniej do mnie, z wyjaśnieniem).

    OdpowiedzUsuń