Cześć dziewczyny! Nie jestem pewna w, którym dziale umieścić ten kłopot: "chłopcy" czy"psycholgia", dlatego zamieszczę w obu. Postanowiłam zwrócić się do Was ponieważ imponujecie mi swoją wiedzą, życzliwością, dobrem, chęcią niesienia pomocy i tak cennymi, trafnymi poradami. Dziękuję, że jesteście! Śledzę Waszego bloga od około 2011 roku. Z moim problemem zmagam się już od trzech i pół roku, czyli dokładnie od początku szkoły średniej. Obecnie mam 19 lat. Gdy tylko skończyłam gimnazjum, coś jakby we mnie "pękło". Tzn. od zawsze byłam nazywana "dziwną" a z tego powodu ludzie wytykali mnie palcami. Być może sama wmawiałam sobie, że ze mną jest coś nie tak przez co zaczęłam zachowywać się nienaturalnie i prowokować ich do wyśmiewania się ze mnie. Wydaje mi się, że moje dziwactwa (nerwowy śmiech, baardzo dziecinne zachowanie, płacz z błahego powodu) wzięły się z niskiego(zerowego?) poczucia wartości. Od zawsze czułam się jak śmieć. Mój ojciec wymagał od siebie wiele nie dając z siebie nic. Nie oszukujmy się, nie należy od do inteligencji, jest bardzo konserwatywny i jeśli już się na coś uprze, nigdy tego zdania nie zmieni. Do niczego nie dąży, stoi w miejscu, nie czyta, jedyne co robi to narzeka na wszystko i robi awantury, bo wszystko jest nie po jego myśli. Zawsze starałam się robić wszystko jak najlepiej potrafię ale słyszałam tylko, że jestem beznadziejna, zaś od rodzicielki, że wstydzi się mnie, bo "jestem jakaś inna" i nie utrzymuję z ludźmi kontaktu wzrokowego, nie umiem rozmawiać i że jestem niewiele warta. Czułam się przez rodziców niepotrzebna, niechciana, odrzucona. Dokładnie ta sama sytuacja nastąpiła w szkole: klasa w gimnazjum i liceum zawsze trzymała mnie "na uboczu". Rodzice nigdy nie pozwalali mi chodzić na urodziny do koleżanek "bo będę im przeszkadzać", "bo trzeba kupić prezent"(zarabiają na tyle, że mogłabym coś kupić, poza tym inni przynosili drobne upominki, typu czekolada itd. Po prostu są bardzo skąpi). Kiedyś, gdy wyszłam z domu w maju o 15 i wróciłam o 18, mama wściekła się, że zamiast się szlajać, mogłabym się uczyć (jeszcze wtedy miałam dobre oceny, ale później przestałam się starać WE WSZYSTKIM, bo i tak tata sugerował, że jestem zerem). I tak sobie "żyłam" bez przyjaciół, wycofana ze świata. W szkole średniej mama zawsze słyszała na wywiadówkach, że odstaję od klasy, że jestem wrażliwa, nie angażuję się nic. Nie wiedziałam po co mam to robić. Nie chciałam pokazywać się publicznie, bo bałam się wyśmiania, pokazywania palcami. Nauczyciele mimo (już wtedy) marnych ocen, lubili mnie, gdyż byłam skromna, cicha i uprzejma, co na tle innych dziewcząt powodowało kolejny powód do drwin. Usłyszałam, że powinnam się zmienić, bo w dzisiejszych czasach takich ludzi już nie ma. Każdy śmieje się na mój widok (teraz wiem, że to już nie jest przewrażliwienie tylko fakt). Niejednokrotnie usłyszałam o sobie "miła jest, ale co z tego? Nic poza tym". Przez pół roku chodziłam do dwóch psychologów(w tym jedna stwierdziła, że problem leży w rodzicach a nie we mnie) ale nic to nie dawało, a wręcz przeciwnie. Zaczęłam więc "pomagać sobie" na swój sposób. Kupowałam a aptece tabletki bez recepty, żeby na chwilę się oderwać, poczuć inaczej, zapomnieć o otaczającej beznadziei i mojej pustce. Jako że odbiło się to na moim zdrowiu (nigdy nie miałam dobrej pamięci, a przez tabletki jeszcze znaczniej się pogorszyła) postanowiłam przestać. Kolejnym etapem autodestrukcji było odchudzanie się, bo w lustrze widziałam siebie jako olbrzyma, w rzeczywistości dopiero zdjęcie klasowe uświadomiło mi, że jestem jedną ze szczuplejszych osób. Czasem waga po prostu mi zwisa a czasem chcę osiągnąć jakiś ideał (?) i znowu katuję się dietami, żeby mieć chociaż wagę pod kontrolą. O dziwo, nagle relacje z moją mamą poprawiły się ale gdy odwiedza nas siostra - wtedy mama zaczyna traktować mnie jak powietrze. Trudno, cieszę się, że teraz przynajmniej mogę się jej zwierzać, pośmiać się i jest mi najbliższą duchowo osobą. Z tatą niestety jak podejrzewam nie ma szans na poprawę relacji (jedyny sposób to zniknąć z jego życia). Choćbym nie wiem jak się starała - nigdy mnie nie pochwali. A staram się od dawna, w końcu mam prawie 20 lat. Nawet w momencie, gdy dowiedział się o moim odurzeniu tabletkami nie postanowił się zmienić, pomóc mi, tylko wyśmiał mnie gdy prawie wykrzyczałam przez łzy, że nie chce mi się żyć. Okej, to chyba koniec ogólnego opisu sytuacji, teraz przejdę do głównego powodu: dlaczego postanowiłam tu napisać. Mój chłopak. Ma 22 lata. Jesteśmy ze sobą od dwóch lat. Jeśli chodzi o bratnie dusze, "teoretycznie" mam tylko jego. Bo w praktyce... przez niego również czuję się odrzucona. W związku chodzi o to by czuć się bezpiecznie, o to by mieć wsparcie. U nas ani jedno, ani drugie nie wchodzi w grę. Zupełnie nie ma dla mnie czasu, przez cały dzień nie odzywa się a jeśli już to łaskawie napisze jedno zdanie w smsie i na tym koniec. Próbowałam o tym z nim rozmawiać wielokrotnie ale to nic nie zmieniło. Potrafi tylko wykręcać się, że nic nie ma na koncie (równie dobrze może napisać na fb, skoro akurat jest dostępny). Wszystko (przede wszystkim jego własna dziewczyna) jest mu obojętne, nic się nie liczy i o wszystko obraża. Boli mnie takie traktowanie, jednak nie potrafię się z nim rozstać. Kocham go, ale obawiam się, że bez wzajemności (niby zapewnia o uczuciach, ale słowa i czyny nie pokrywają się). Fakt, że różnimy się, nie mamy wspólnych zainteresowań, ale ja staram się mu pomóc w tym czy owym, robię wszystko, żeby czuł się dobrze, myślę nad tym jak możemy razem spędzać czas a on ma to gdzieś. Kiedy jednak (tylko) pytam co sądzi o rozstaniu, mówi, że tego nie chce. Robiłam kilka podejść do tego by się rozstać, po czym dochodziłam do idiotycznych wniosków "wolę być poniżana/nie szanowana niż się rozstać", albo "nie poradzę sobie bez niego. Jeśli go stracę będę musiała jechać na prochach". Czuję się jak uzależniona. Od zawsze wpajano mi, że w niczym nie dam sobie rady, zdechnę marnie więc teraz ciężko zmienić tok myślenia a staram się od ok. 3 lat. Mama radzi mi, żebym urwała kontakt ale ja na samą myśl zalewam się łzami. Kiedyś już prawie do rozstania doszło - przez ten czas nie chciałam wychodzić z łóżka, wyłam, łkałam, dostawałam paranoi, nie chciałam jeść, wychodzić z domu. Uczucie z jego strony chyba już się wypaliło i jest to jedna wielka męka. Chyba ma mnie za kompletne zero. Kochane, przepraszam ogromnie za tak długą wiadomość ale bez opisu sytuacji rodzinnej i dzieciństwa, ciężko by było zrozumieć moje zachowanie w związku z oraz charakter.
Całuję gorąco, M.
Droga M!
Uważam, że Twoim głównym problemem jest poczucie niskiej wartości.
A co to jest poczucie własnej wartości? Słownik psychologii twierdzi, że
poczucie własnej wartości(inaczej samoocena) jest to postawa wobec siebie lub własna opinia na swój temat czy też ocena samego siebie (...).
Przyczyną Twojej niskiej samooceny są wpojone w dzieciństwie negatywne komunikaty. Takie negatywne komunikaty są jak wgrane w umysł informacje, które dają o sobie znać nawet w życiu dorosłym. Jestem nieważna. Jestem gorsza. Nienawidzę siebie za to, że jestem gorsza i nieważna.
Podświadomość od pierwszych sekund Twojego życia zbiera fakty, analizuje je i składa jak cegły w murze. Buduje Twoje wewnętrzne przekonanie o tym jaki jesteś, jacy są ludzie i jaki jest świat. I zalewa betonem. W trakcie, kiedy dorastałaś, zamieniłaś rodziców na wewnętrznego krytyka.
Chcesz się ukarać za to, jaka jesteś. Bo tak Ci podpowiada Twoja podświadomość. Stąd biorą się wszystkie Twoje problemy z samooceną, podejmowaniem decyzji, zawieraniem nowych znajomości. Stąd zaburzenia odżywiania i uzależnienie od leków.
Alkohol, narkotyki, a także leki uspokajające nie dają wolności, tylko chwilowe złudzenie. Twoja podświadomość chciała stworzyć dla Ciebie bezpieczny
wewnętrzny dom, ale miała do dyspozycji tylko wybrakowane materiały. W którymś momencie zaczynasz szukać wsparcia i wtedy sięgasz po alkohol, papierosy, narkotyki lub odurzasz się lekami, bo dzięki temu przestajesz widzieć, że Twój
wewnętrzny dom upada. Przestajesz się tym przejmować. Twoja podświadomość nie wie, że może budować
wewnętrzny dom z czegoś innego. Nie można pragnąć czegoś, o istnieniu czego nie ma się zielonego pojęcia.
Poczucie niskiej wartości w związku
Mam wrażenie, że pragniesz odnaleźć spokój, szczęście, radość w ramionach mężczyzny, który Cię pokocha. Twoja podświadomość upiera się, że odzyskasz poczucie bezpieczeństwa kiedy będziesz przytulona.
Większość ludzi z niską samooceną cechuje poszukiwanie bezpieczeństwa. Takie osoby odnajdują fałszywe bezpieczeństwo w posiadaniu swojej drugiej połówki, ale to wszystko może w pewnym momencie zniknąć. Twój chłopak może Cię zostawić. Mając niskie poczucie własnej wartości jesteśmy mniej wymagający, godzimy się na coś, co nam nie do końca odpowiada - na nie dość dobry związek, na nie dość dobrą pracę. Machniemy ręką,
no dobrze,
no okej, ale nasz środek czuje, że coś jest nie tak, dlatego
osoby z niską samooceną często tkwią w toksycznych związkach. Umieją wyłumaczyć sobie to co im się nie podoba, ignorują sygnały, które powinny być ostrzeżeniem. Nie potrafią odejść, a ich samoocena z każdym dniem zamiast się podnosić, w takim związku się obniża.
Jeśli nie miałaś mocnego poczucia bezpieczeństwa, w podświadomości zapisuje się rada na przyszłość: nie pozwolić na rozstanie. Nie ważne, że nie macie wspólnych zainteresowań i nie spędzacie ze sobą czasu dla przyjemności. Najważniejsze, że jest. Nieważne jaki. Dobry czy zły, miły czy zamknięty w sobie, troskliwy i pomocny czy obojętny. WAŻNE, ŻE JEST. Tkwisz w związku, z którego nie jesteś zadowolona, ale myślisz, że nie może być lepiej. Kochasz go, ale niezupełnie. Chcesz z nim być, ale mogłabyś też być z kimś innym. Podświadomie używasz swojego partnera, żeby się lepiej poczuć, oczekujesz, że on wypełni Twoje braki. Ale skoro nie potrafisz kochać samej siebie - tym bardziej drugiej osoby.
Tylko ta miłość, którą Ty sobie samej dasz - bezwarunkowa - uleczy Twoją samotność i pragnienie uczucia. Posłuchaj, może już to gdzieś słyszałaś, ale
żeby stać się pełną osobą, która jest w stanie przyjąć miłość i wspólnie ją z kimś budować, musisz najpierw pokochać sama siebie. Brzmi jak oklepany frazes? Ale to jest najprawdziwsza prawda. Inaczej będziesz szukać kogoś, kto wypełni Twoją piekącą pustkę i samotność. Ale Twojej samotności nigdy nie będzie w stanie ukoić nic i nikt oprócz Ciebie, bo ta samotność nie wynika z braku drugiej osoby.
Jak zacząć pracować nad niskim poczuciem własnej wartości?
Nie da się zbudować poczucia wartości w kilka dni. Jest to długi proces, który wymaga sporo pracy. Ale zastanów się, czy już zawsze chcesz być ofiarą? Punktem wyjścia do jakiejkolwiek zmiany jest to, żeby stać się przyjacielem samego siebie.
Najprostszy sposób polega na zastosowaniu tej samej metody, którą Twoja podświadomość stosuje od lat, czyli powtarzającej się, zawsze tej samej i niezmiennej informacji. Może to być np.: lubię cię lub kocham cię - mówione do swojego odbicia we wszystkich lustrach, jakie napotkasz. Do lustra w szafie, łazience. Do swojego odbicia w witrynie sklepu. Do lusterka w puderniczce. Kocham cię. Lubię cię.
Z upartością osła, codziennie od nowa, przesyłaj do swojej podświadomości nowe komunikaty.
Jesteś wystarczająco dobra. Jesteś ważna. Nie musisz być silna. Nie musisz się starać. Nikt nie musi Cię "akceptować". Nie musisz być idealna. Nie musisz prosić o potwierdzenie Twojej wartości. Nie musisz być chuda. Pojawiłaś się na Ziemi, bo będziesz komuś bardzo potrzebna. Jesteś tutaj, bo miałaś tu być. Jesteś RÓWNIE DOBRA jak inni ludzie. Nie jesteś od nich ani LEPSZA ani GORSZA. Jesteś RÓWNIE DOBRA. Nieważne co robią inni. Masz prawo żyć. Masz prawo żyć tak jak chcesz.
Co czujesz, kiedy czytasz te słowa? Czujesz ulgę? Radość? Twoja podświadomość może wysłać Ci pozytywny komunikat, przekonanie o tym, że to jest słuszne. Ale w najbliższej stresującej sytuacji natychmiast sięgnie po Twoje stare myśli, strach, niechęć. Dlatego musisz być uparta.
Musisz się mocno postarać, żeby wyprostować te różne fałyszwe przekonania, które w sobie nosisz. Musisz być uparta jak osioł. Codziennie. Od początku i na nowo, bo
kiedy tylko przestaniesz dbać o swoje myśli, one natychmiast przybiorą poprzedni kształt. Twoja podświadomość będzie się buntować, będzie protestować i będzie usiłowała wciągnąć Cię z powrotem w stare przyzwyczajenia. Będzie sięgać po Twoje stare przekonania, bo innych nie zna. Jeżeli będziesz jej podsuwała łatwe do zrozumienia argumenty, przyzna Ci rację. Dlatego musisz być wytrwała. Zwracaj uwagę na to co oglądasz, czego słuchasz i co czytasz. Nie próbuj wymazać niczego ze swojej podświadomości. Nie uda się. Codziennie od nowa, przesyłaj do niej nowe komunikaty. Odsyłam Cię też do tego postu: http://nasze-babskie-sprawy.blogspot.com/2015/11/jak-byc-pewnym-siebie-walczymy-z-niska.html
Szukaj rozwiązań, które podniosłyby Twój poziom zadowolenia z życia. Czytaj o tym problemie. Wykonuj ćwiczenia. Chcieć to za mało. Musisz nad tym pracować.
Wytrwałości :),
Alyssa.
Kochana, bardzo dziękuje Ci za odpowiedz, za pomoc.
OdpowiedzUsuńM
Ciekawa idea bloga, będę tu wpadać częsciej, obserwuję :)
OdpowiedzUsuń